Pożegnanie

Krople bezbarwnej cieczy spadają bardzo powoli. Płyną w dół długą rurką, aż docierają do cienkiej żyłki na zewnętrznej stronie dłoni. Marta siedzi i przygląda się woreczkowi z napisem „glukoza”, zawieszonemu na metalowym stojaku. Potem przenosi wzrok na spoczywającą w szpitalnym łóżku staruszkę, która wygląda jakby głęboko spała. Kobieta oddycha miarowo i powoli; niekiedy tylko jakiś grymas, jakby bólu, niszczy na chwilę spokój malujący się na jej twarzy.

– Ciociu, przyniosłam śpiewnik. Zaśpiewam ci twoje ulubione piosenki. – Marta otwiera grubą, czarną książkę. Po chwili kartkowania znajduje właściwą stronę. – Łaski wspaniałej się strumień zlał, większej nad grzech nasz, nad Boży gniew... – śpiewa cicho, pochylona w kierunku staruszki.

Na łóżku pod oknem, leży jeszcze inna kobieta. Gdy dociera do niej śpiew Marty, otwiera oczy i mówi słabym głosem:

– Może pani głośniej. Mnie nie przeszkadza.


Więc Marta śpiewa nieco głośniej jedną, potem drugą i jeszcze kolejną pieśń. Kiedy kończy, pacjentka spod okna odwraca głowę w stronę ściany. Marta tymczasem kładzie rękę na pomarszczonej dłoni cioci. Nie jest przekonana czy jej śpiew do niej dociera, ani czy zdaje sobie sprawę z tego, że ktoś ją odwiedza. Zresztą nikt tego nie wie, ale – pomimo to – przychodzi tu wiele osób. Śpiewają, czytają na głos Słowo Boże, modlą się. Kiedyś doświadczyli dobroci od tej kobiety. Teraz chcą ją okazać jej, choć nie mają pewności, czy ma świadomość ich obecności.

Marta spogląda na zegarek – niedługo musi wracać do domu, gdzie czeka na nią troje dzieci. Pewnie znowu będą pytać: „Mamusiu, kiedy babcia Helenka wyzdrowieje? Kiedy do niej pójdziemy?”. Nazywają ją babcią, choć tak naprawdę nie jest z nimi spokrewniona. Jednak, czy mogą inaczej określać kogoś, kto odwiedzał je, gdy były chore; kogoś, kto brał je na kolana, czytał książeczki; pamiętał o ich urodzinach?

„Cała trójka tak ją kocha. Będzie im smutno, gdy odejdzie” – myśli Marta.

– Przyjdę jutro, ciociu. Zostań z Panem Bogiem. – Wygładza kołdrę przykrywającą chorą. – Do widzenia pani – w drzwiach żegna się jeszcze z drugą pacjentką, która słysząc kroki wychodzącej, przestaje spoglądać w stronę ściany. Marcie przez chwilę wydaje się, że widzi na jej twarzy łzy...

***

– Ciociu, tu Zenek. Mam dla cioci dobrą nowinę! – Brodaty mężczyzna z rozmachem siada przy łóżku Heleny. – Znalazłem pracę! Będę sprzątał i strzygł trawniki na osiedlu Leśnym. Wie ciocia, tym nowym, co je niedawno wybudowali. Ładnie tam wszystko porobili. Wszędzie czyściutko, kosze na śmieci, kwiatki posadzone, dla dzieciarni huśtawki, drabinki, piaskownice... Miała ciocia rację, jak mówiła te słowa z Pisma Świętego: „Szukajcie najpierw Królestwa Bożego i sprawiedliwości jego a wszystko inne będzie wam dodane”. O, widzi ciocia? Ja się nawet na pamięć tego nauczyłem, tyle razy mi ciocia powtarzała. I sama prawda jest w tych słowach. Bo jak ja zacząłem żyć tak, jak się Panu Jezusowi podoba; jak dla Niego – precz! – picie i towarzystwo rzuciłem, to On mi zaczął dodawać to, co mi potrzebne. Mieszkać mam gdzie, głodny ani obdarty nie chodzę, a teraz to jeszcze praca będzie. A o swój trawnik niech się ciocia też nie martwi, bo ja o nim pamiętam. Dbam o trawkę i o kwiatki, i o pomidory. Dbam i będę dbał! Przez te dwa lata, jak do cioci przychodziłem na obiadki, to się wszystkiego nauczyłem. Da Bóg, że jeszcze ze mnie pożytek będzie! Gdyby się ciocia tamtego dnia przy mnie nie zatrzymała... gdyby nie nakarmiła i nie powiedziała dobrego słowa, to nie wiem, co by było... Może by mnie gdzie w bramie zaciukanego znaleźli, jak Wieśka świętej pamięci… A tak, nowe życie dla mnie nastało. Chwalić za to będę Pana Jezusa do końca życia!– Mężczyzna wyciera mokre oczy w rękaw kraciastej koszuli.

Spod okna dobiega szelest pościeli. Odwraca się więc w tamtym kierunku.

– O, a ja myślałem, że pani starsza śpi, dlatego tak cioci wszystko opowiadałem. Za głośno? Obudziłem?

Staruszka kręci głową, że nie, nie spała i macha ręką, żeby się nie przejmował.

– Bo wie pani, ja to cioci Helence, wiele zawdzięczam. – Przekręca się na krześle w kierunku drugiej pacjentki. – Bo przez nią Bóg do mojego twardego serca trafił. A przedtem nikt mnie zmienić nie umiał: ani matka, ani siostra, ani nawet pan kurator, choć, jak na kuratora, to całkiem porządny chłop był z niego. Dopiero jak ciocia mnie zaczęła do siebie zapraszać i Biblię mi czytać, to dopiero wtedy coś się we mnie ruszyło. Zrozumiałem, jaki ze mnie grzesznik. I do Pana Jezusa zawołałem, a On się zlitował nade mną... – przerywa na chwilę poruszony. – O, kroplówka się cioci skończyła. Pójdę po pielęgniarkę...

Kiedy wychodzi, kobieta podnosi głowę i przygląda się uważnie sąsiadce. Widzi, że są mniej więcej w tym samym wieku.

„Chociaż ja w lepszym stanie jestem, no i tak pomarszczonych rąk nie mam” – ocenia, oglądając swoje dłonie. „Jak widać nieważne: dobry, czy niedobry - starość, choroba i śmierć tak samo przychodzą do każdego. Opłacało się tej pani Helenie tak ludziom pomagać, skoro koniec taki sam? Teraz leży w śpiączce i pewnie już tak zostanie do śmierci, zdana na łaskę ludzi. Chociaż... to przyjemne, jak tylu odwiedza. Pamiętają... I widać, że lubią tą panią. A do mnie tylko córka przychodzi, a wnuki... szkoda gadać – zalatane, czasu nie mają! E, o sobie tylko myślą, i babka dla nich mało ważna - taka jest prawda!”

***

– Ciociu Helenko. – Młody człowiek pochyla się nad bladą twarzą chorej. – Przyszedłem się pożegnać. Wyjeżdżam. Obroniłem magisterkę i czas wrócić na trochę do domu. Potem zobaczę, co dalej, bo teraz jeszcze nie wiem. Chciałem podziękować, że mnie ciocia przygarnęła, jak na studia przyjechałem. Za te swoje stypendium nie dałbym rady wynająć mieszkania, nie mówiąc o jedzeniu i reszcie. U cioci było mi bardzo dobrze: ciepło, rano świeża kawa z mleczkiem... No i przy cioci nauczyłem się rąbać drewno, w piecu rozpalać, nie mówiąc już o zamiataniu i pastowaniu podłogi! Najlepiej będę wspominał te nasze wieczory przy Słowie Bożym. Wspaniały czas. A opowieści cioci, te z młodych lat, zamierzam kiedyś spisać. Warto, żeby inni usłyszeli takie niezwykłe świadectwa. A teraz przepraszam, muszę już iść, za godzinę mam pociąg. Do zobaczenia. Nie wiem kiedy, może już tam... w Górze. Wiem, że ciocia za tym domem tęskniła... Do widzenia. – Chłopak pochyla się nad kobietą i całuje ją w policzek. Potem wychodzi szybko, chcąc ukryć wzruszenie przed pacjentką obserwującą całą scenę ze swego łóżka pod oknem.

***

Pastor kończy modlitwę, potem przysuwa dwa krzesła w pobliże łóżka Heleny.

– Przeczytaj jeszcze na głos Psalm 112 – prosi żonę. Kiedy kobieta kończy czytać, z drugiego końca pokoju niespodziewanie odzywa się leżąca tam staruszka.

– Przepraszam pana... pastora. Mogę o coś zapytać?

– Oczywiście, proszę pani. Słucham.

– Bo ja... przez te wszystkie dni słuchałam, jak wy się modlicie, jak śpiewacie. Słuchałam (może nie powinnam) jak opowiadacie o tej pani, Helence. I ja też bym chciała... To znaczy, czy mógłby pan... pastor, o mnie też się pomodlić?

I znowu w salce szpitalnej rozbrzmiewa modlitwa. Tym razem o zbawienie, o przebaczenie, o Boży pokój. A potem staruszka zaczyna płakać nad swoim życiem, w którym nie było miejsca dla Boga, ale teraz je robi; teraz jej serce nareszcie jest gotowe…

***

W sobotni poranek w sali szpitalnej numer 202 jedno z łóżek jest już puste. Salowe zmieniają pościel i dezynfekują szafkę nocną. Niebawem w miejsce zmarłej pacjentki przyjdzie nowa osoba. Kobieta spod okna obserwuje jak personel krząta się wokół miejsca, na którym jeszcze przed godziną spoczywała pani Helena.

„O Boże, a ile ja mam czasu? Muszę porozmawiać z córką! I to jak najszybciej. Ona musi zrozumieć to, co ja właśnie pojęłam!” – myśli gorączkowo.

Ale córka odwiedza ją dopiero następnego dnia, późnym popołudniem. Wtedy, gdy stan mamy drastycznie się pogarsza.

***

W tym tygodniu pastor przemawia na dwóch pogrzebach. Na pierwszym kaplica cmentarza jest pełna ludzi i kwiatów. Jest Zenek: odświętnie ubrany w koszulę i krawat. Jest świeżo upieczony magister, ściskający w dłoniach bukiet irysów – ulubionych kwiatów cioci. Przyszła Marta z mężem i trójką dzieci, rozglądających się po nowym miejscu z przejęciem i powagą. Przybyło wiele innych osób... Słuchają, jak pastor wspomina ciche życie zmarłej. Jak opowiada o jej dobrych, codziennych uczynkach, poprzez które wskazywała na wielką Bożą miłość, działającą w niej skutecznie. Na koniec mówi o tym, że nawet wtedy, gdy już ciało siostrę zawiodło, nawet wtedy, jej uczynki szły za nią. A jej Bóg przyznał się do niej na łożu śmierci...

Potem podnosi do ust trąbkę i gra ukochany hymn Heleny. Kaplica rozbrzmiewa śpiewem:

Choćbym wszystko miał, lecz nie miał Pana,
czyż by warto staczać życia bój?
Gdzież me serce miałoby schronienie,
gdzież by szczęścia mogło znaleźć zdrój?
Choćbym wszystko miał, lecz nie miał Pana,
skąd bym siłę mógł do życia brać?
Cóż mi mogą świata czcze rozkosze za mojego Pana w zamian dać?


Na drugim pogrzebie jest niewiele osób. Pastor, jego żona, oraz kilkoro z rodziny zmarłej. Po złożeniu trumny do grobu, córka pochowanej właśnie kobiety dziękuje pastorowi, że zgodził się spełnić ostatnią wolę mamy. Zaprasza na wspólny obiad w restauracji. Na koniec pyta:

– Panie... pastorze, mama przed śmiercią powiedziała jeszcze, że macie mi coś ważnego do powiedzenia.
– Hm... – zastanawia się pastor. – A czy pani mama mówiła, o co dokładnie chodzi?
– Powiedziała tylko: "jest ratunek", i "pastor ci powie". Tylko tyle. To były zresztą ostatnie chwile mamy...
– W takim razie już wiem, co mama miała na myśli – kiwa głową pastor. – Chodźmy, wszystko pani opowiem.

 

Artykuł zaczerpnięty ze strony Duchowy GPS