Wzięli mnie dwaj żołnierze z ochrony i oficer więzienny, i prowadzili pod karabinami i bagnetami, jak jakiegoś terrorystę, jakiegoś przestępcę. Doszliśmy do szpitala i podeszli do dyrektora szpitala, i zaczęli rozmawiać. Ja stoję obok i wszystko słyszę. „Jemu trzeba dać zastrzyki", i mówią jakie. Dyrektor szpitala patrzy na mnie, a potem na nich i mówi:
– Nie, nie, nie, ja na to nie pójdę. Ja boję się Boga.
On mnie dobrze znał, dlatego, że po tym jak mnie poprzednio badał powiedział:
– Wierz dalej, dlatego, że Bóg jest.
Próbowali go przekonać, że trzeba mi dać zastrzyki, ale on nie ustąpił.
Gdy zobaczyli, że nie da się go przekonać, przyszli do innego majora i powiedzieli, że trzeba mi dać zastrzyki. On się zgodził. Dali mi dziesięć zastrzyków, w kręgosłup i pod łopatkę. Poczułem, że podnosi się ciśnienie i temperatura, i wszystko kipi wewnątrz mnie. Rozważam wszystko racjonalnie, ale nie mogę zrealizować swoich myśli. Wiem, że trzeba się modlić, ale nie mogę. Wysilam się, aby się modlić i nie mogę ani trochę. Wyprowadzili mnie stamtąd i przyprowadzili do aresztu, otworzyli drzwi — a drzwi były tam stalowe — pchnęli mnie i powiedzieli:
– No, zobaczymy, co będzie dalej, święty ojcze. – i zamknęli drzwi.
Położyłem się i przykryłem się swoim płaszczem wojskowym.
Czuję, że wszystko przewraca się we mnie. Zrobiło się tak ciężko nie na ciele, ale na duszy. Nakryty płaszczem, słyszę huk. Słyszę jakieś kroki, coraz więcej. Mam zamknięte oczy. Jakaś siła chwyta mój płaszcz, ja go trzymam ze wszystkich sił, ale już nie mogłem utrzymać i puściłem go. Ta siła wyrwała go mi z rąk i rzuciła nim o ścianę. A ja leżę nadal z zamkniętymi oczyma. Czuję, że coś podchodzi i ciągnie mnie za buty. Drugi zaczął ciągnąć za włosy. Tak mocno ciągnął, że myślałem, że mi wszystkie włosy wyrwie. Inny ciągnął mnie gdzieś za bok. Gdy otworzyłem oczy, to jakże straszny to był widok. Całe to pomieszczenie było zatłoczone dziwolągami szkaradnymi i strasznymi, nie z tego świata – głowa jak lwa, a ciało jak człowieka, albo ciało jak niedźwiedzia, a głowa jak człowieka. Dziwne potwory kłębiły się w krąg. Poczułem, że muszę się modlić.
Wewnątrz nastąpiło jakieś przełamanie i zacząłem się modlić:
– Jezu, jeśli Ty dopuściłeś takie doświadczenie, aby oni naśmiewali się z mego ciała, a Ty wiesz, że nigdy nie narzekałem i nigdy nie żaliłem się - to dlaczego dopuszczasz to doświadczenie? A jeśli chodzi o to co się dzieje, to proszę, nie pozwól wrogowi dotknąć mojej duszy – dlatego że dusza jest bardziej cenna – Tylko nie pozwól, aby oni mogli dotknąć się mojej duszy.
Anioł przeszedł nade mną i odleciał. A w sercu zrobiło mi się tak lekko, tak miło, tak radośnie. Od razu zasnąłem. Zaraz po tym jak zasnąłem, słyszę jak drzwi się otwierają! patrzę, a tam ten sam strażnik mówi:
– Co święty ojcze, jeszcze żyjesz?
Ja mówię:
– Tak, żyje, chwała Bogu.
Zamknął drzwi i poszedł. Następnego dnia, wzywa mnie naczelnik aresztu i mówi:
– Słuchaj, pomódl się do Boga, żeby Bóg nie przeklął mnie i nie pokarał mojej rodziny.
Podszedł do telefonu i powiedział:
– Wy jak chcecie, ale ja boję się dodawać terminu wiezienia dla tego żołnierza.
Wtedy przyjeżdżają z dowództwa do mnie i wzywają na rozmowę. Naczelnik mówi:
– Co, przemyślałeś? Nie wyjdziesz stąd żywy dopóki nie powiesz, że nie było uzdrowienia w domu majora. Powiesz, że nie było, to od razu cię zwolnię, a jeśli nie, to długi czas będziesz tu siedzieć i nikt cię stąd nie wyprowadzi.
Zacząłem z nim rozmawiać, opowiadać mu o Jezusie, świadczyć, a on mówi:
– Dosyć, dosyć, mi tego nie trzeba – a miał stopień pułkownika. Mówi: – Dlatego, że nie słuchasz się, jeszcze siedem dni aresztu.
Już mi wszystko obrzydło w tym areszcie, dlatego, że tam było ciemno. Nie można było ani pisać, ani czytać, tylko mogłem modlić się i śpiewać pieśni. To wszystko co tam można było robić. Po 21 dniach aresztu wzywają, mnie. Przychodzę, bez pukania otwieram drzwi i ogłaszam:
– Towarzyszu pułkowniku, wojownik Jezusa Chrystusa przyszedł na pańską prośbę.